Nie orange, lecz lemon

Temat nawiązujący w pewnym sensie do koloru bloga, bo też chodzi o cytrusy...


A zaczynając od początku było to tak:


Dawno, dawno tamu mieliśmy w domu małe drzewko, poprawka: krzaczka, mandarynek. Łudziłam się wtedy, że uda mi się wyhodować z niego drzewko na miarę - jeśli nie klimatu śródziemnomorskiego - to przynajmniej przyzwoitych sklepów z kwiatami. Niestety mandarynka okazała się oporna w hodowli, często gubiła liście, urosła do wysokości jakichś 40 cm, i rozrastała się w poziomie. Być może drzewko zostało źle zaszczepione, zbyt nisko, a może nas nie lubiło ;) Owocować owocowało, choć owoce były gorzkie i w niczym nie przypominały kupnych mandarynek, no może poza kolorem i wielkością - przypominały te małe. Któregoś razu krzaczek wyjątkowo podupadł na zdrowiu i matka powiedziała mu: dość.


Teraz przenosimy się w przyszłość - od tego dawno dawno temu, i w przeszłość - od dziś, a konkretnie do wiosny tego roku, kiedy to znudzona łażeniem po markecie trafiłam na drzewko cytryny i skusiłam się na zakup. Drzewko to, także w tym przypadku jest szumną nazwą - jest to aktualnie niski krzaczek, znowu wrrr zaszczepiony strasznie nisko. Przez całe lato był sobie na dworze i nawet największe upały mu nie przeszkadzały. Był podlewany codziennie, wypuścił nowe gałązki, listki ba, nawet kwitł. W październiku, kiedy zrobiło się chłodniej i zapowiadali przygruntowe przymrozki, cytrynka została przeniesiona do domu i zajęła piękne miejsce na kuchennym parapecie. I tyle tego szczęścia było. Mimo, że ma zapewniony stały dostęp do światła, jest podlewana rozsądnie (tak żeby utrzymać wilgotną ziemię), kaloryfer jest włączany sporadycznie, a jeśli już to na lekkie grzanie, nie takie, które mogłoby jej zaszkodzić, zgubiła niemal wszystkie listki :( Zostały tylko same sterczące patyki... 


I już nie wiem sama, czy ja coś robię źle, czy ten typ tak ma?

Komentarze

Popularne posty